W 164 rocznicę urodzin gen. Bronisława Grąbczewskiego przedstawiamy wspomnienie Aleksandra Grąbczewskiego z ubiegłorocznej podróży do Azji Środkowej:

 

Prolog

Już od wczesnych lat dziecięcych, podobnie jak wielu członków mojej Rodziny, marzyło mi się by ruszyć azjatyckim szlakiem naszego wielkiego przodka. Przez wiele lat były to podróże oczami wyobraźni, inspirowane książkami samego Bronisława Grąbczewskiego, opracowaniami na jego temat i tym wszystkim co jeszcze zostało do odkrycia. Z czasem zaczęły się rodzić koncepcje, pomysły i pytania – od czego zacząć, kiedy, w jaki sposób, bo przecież nie ruszę w kilkuletnią ekspedycję… W każdym razie jeszcze nie teraz…

Jedna z takich podróży oczyma wyobraźni odbywa się latem 2013 roku, podczas mojego pobytu na Krymie. To w 1889 roku płynąc przez Morze Czarne z Odessy do Batumi, mój stryjeczny pra-pra dziadek rozpoczynał swoją ekspedycję do Darwazu, w Pamir, Raskem i do Północno-Zachodniego Tybetu. Jak sam wspomina jako pierwszy Europejczyk miał przeciąć Azję Środkową i od północy przedrzeć się przez Pamiry i Hindukusz do źródeł Indusu. Płynąc przez Morze Czarne odwiedził między innymi pałac ks. Woroncowów. Stojąc na schodach tego znanego z piękności pałacu, bardziej jednak moją uwagę przyciągał bezkres morza, którym przepływał Bronisław. Być może on również podczas zwiedzania pałacu patrzył się w dal, otoczony kamiennym lwami. Ciekawe czy przebiegała mu wówczas przez głowę myśl, że ponad 100 lat później dwóch jego krewnych ruszy jego szlakiem…

Szlakiem Grąbczewskiego 2018

Na przełomie lata i jesieni 2017 dzwoni do mnie mój cioteczny brat – Bartek. Konkluzja z rozmowy jest krótka – koniec planowania, pora ruszać szlakiem Bronisława. Bartek poznał, mającego na swoim koncie wiele pionierskich wyjazdów do Azji Środkowej, człowieka znanego w kręgach podróżniczych jako El Wood. Planuje on podróż szlakiem Grąbczewskiego i właśnie kompletuje członków tej ekspedycji. Następne miesiące mijają szybko – El Wood jako pomysłodawca i główny organizator wyjazdu dopracowuje naszą marszrutę. Współczesne mapy turystyczne na nasze potrzeby nie są wystarczające. Naszą trasę wytycza w oparciu o XIX wieczne mapy sporządzone przez samego Bronisława i radzieckie sztabówki. Równolegle pozostali uczestnicy wyjazdu (Karpiu – kierownik górski ekspedycji, Cichy, Słodki, Fazik, Mauro) rozpoczynają przygotowania sprzętowe, umiejętnościowe i kondycyjne. My w przeciwieństwie do Bronisława nie będziemy jechali konno, ale dowiezieni przez ekipę samochodową (Fazik i Mauro) w określone miejsce pieszo ruszymy w góry, by kilka dni później spotkać się ponownie po drugiej stronie gór… Wiedząc dokładnie, którędy szedł XIX-wieczny podróżnik, będziemy etapami podążali wytyczoną przez niego trasą.

W połowie sierpnia 2018 większość uczestników naszej ekspedycji rusza samochodem z Polski, by pokonawszy tysiące kilometrów spotkać się ze mną w Duszanbe. Ich przyjazd opóźnił się o kilka dni – czekając na nich pomyślałem – to dobry znak – Bronisław spóźnił się na prom z Odessy do Batumi i jego wyjazd też opóźnił się o kilka dni…

Kilka dni później ruszamy na szlak. Bronisław Grąbczewski pokonywał tę trasę  w czerwcu 1889 roku. Podobnie jak on ruszyliśmy od zimowisk Dżylandy na pasmo górskie Perijoch-Tau, nazwane przez Rosjan górami Piotra Wielkiego, by na nocleg rozbić się nad samym jeziorem Jaszyl-Kul (3 392 m. n.p.m.), które dla mnie stało się symbolem tego wyjazdu. Każdy, kto czytał „W pustyniach Raskemu i Tybetu” na pewno kojarzy charakterystyczne zdjęcie tego jeziora, które Bronisław Grąbczewski opisał w następujący sposób: „Załączona fotografja jeziora Jaszyl-Kul w słabym tylko stopniu może dać pojęcie o tej przepięknej miejscowości. Na fotografji z prawej strony u dołu widać rodzinę żółtych irysów, które zajęły całe pole, wyparłszy wszelką inną roślinność…” Moment, kiedy wbiegłem, wyprzedzając nasze samochody, na brzeg jeziora i wykonałem zdjęcia dokładnie w tym samym miejscu pozostanie w mojej pamięci do końca życia. To był ten moment, w którym wiedziałem, że spełnia się moje marzenie – stoję dokładnie tam gdzie przed laty Bronisław, widzę to co on i tak będzie przez najbliższe dni.

Nazajutrz nocowaliśmy w okolicach zimowisk Kulika (2 823 m. n.p.m), gdzie ekspedycja Grąbczewskiego zatrzymała się na jeden dzień celem obserwacji astronomicznych – będąc tam od razu zrozumiałem dlaczego – takiego wschodu księżyca wynurzającego się zza górskich grzbietów jeszcze nie widziałem. Dalej przełęcz Kiczyk-Tupczak (3 205 m. n.p.m) i dzień wypełniony karkołomnym szukaniem przeprawy przez rzekę Zerizamin. W tym miejscu napiszę jedynie, że Bronisław przekroczył tę rzekę po moście śniegowym, który niestety nie doczekał się naszej ekspedycji, a samą rzekę opisał w ten sposób: „rzeczka Zerizamin płynie dość krętym i wąskim wąwozem, lecz jest głęboka, i brodów przez nią nie ma. Most zatem byłby konieczny”. Nie zdradzając na razie wszystkich szczegółów związanych z naszą przeprawą, napiszę tylko że dwa dni później udało się nam osiągnąć punkt kulminacyjny tego szlaku, czyli przełęcz Gardani Kaftar (gołębia szyja) położoną na wysokości 3 877 m. n.p.m. W kolejnym dniu, dalej precyzyjnie podążając śladem Grąbczewskiego, schodzimy na nocleg w wiosce Langar.

Przemierzenie zaledwie niewielkiego wycinku ekspedycji Bronisława Grąbczewskiego było niezwykłą podróżą w czasie – tak nie wiele zmieniło się od jego czasów. Może jedynie flora jest nieco mniej bogata i mniej świstaków obserwuje intruzów przemierzających ich pola , szczyty są mniej ośnieżone, ale już sposób życia pasterzy, ich gościnność, zwyczaje chyba tylko nieznacznie się zmieniły na przestrzeni lat. Warto w tym miejscu podkreślić, że wedle dostępnych nam informacji byliśmy chyba pierwszymi Polakami, którzy pokonali ten konkretny odcinek ekspedycji Bronisława Grąbczewskiego. Pokonana przez nas droga nie jest uczęszczanym szlakiem turystycznym. Przemierzaliśmy ją zdani wyłącznie na nasze siły i wzajemną pomoc, z wyliczonymi zapasami żywności, mając w sytuacji awaryjnej kontakt z cywilizacją XXI wieku jedynie przez telefon satelitarny. Sporadycznie spotykaliśmy jedynie pasterzy czy myśliwych.

Maszerując przez góry cały czas miałem w głowie zdanie, które Bronisław Grąbczewski napisał w swoim „Dzienniku ekspedycji w latach 1889-1890”: „Człowiek to taka kruszyna, taki atom w porównaniu z tymi masywami, że niepojęte jest, jak ma odwagę pokonywać takie wysokości”. Dla mnie niepojęte jest jaką odwagę miał mój przodek, żeby nie tylko pokonywać te wszystkie wysokości i odległości, ale żeby jeszcze na dodatek cały czas iść przed siebie w nieznane. Jemu to wspomnienie z tej podróży, w dniu Jego urodzin, dedykuję.

P.S. Ciąg dalszy wspomnień (i podróży) nastąpi. 

error: Content is protected !!